20 marca 2019, 11:42
Klienci sklepów mają straszną tendencję do utrudniania pracy pracownikom. Od samego początku do samego końca swojego przebywania na terenie sklepu klient popełnia pewne główne grzechy, przez które pracownik cierpi męki, traci nerwy i dobre samopoczucie (a także i dobre zdanie o ludziach). Wiara w ludzkość poupada, gdy przychodzi czas na podsumowanie.
Zacznijmy jednak od początku dnia, kiedy dzielny obywatel idzie wypełnić swój roboczy obowiązek. Idzie do pracy.
Otwarcie sklepu: 8.00
Pracownik (w naszym przypadku kasjer) przychodzi na 7.00 lub 7.30. Do czasu otwarcia sklepu kasjer musi przeliczyć swoją kasetkę z przeniędzmi, czy aby napewno zawartość zgadza się ze stanem wczorajszym (nie wszystkie markety to stosują, ale te w których pracowałam tak się robi - i zazwyczaj zawartość kasetki to 300 zł na start i ma być 300 zł na zakończenie). Potem loguje się z kasetką na kasie i blokuje aż do czasu otwarcia marketu.
Do tego czasu jest układanie towaru na półkach, by nie było dziur, dokładanie reklamówek, sprawdzanie czy są rolki do drukarki kasowej, zapoznanie się z nowościami (np. piekarnia, warzywa/owoce, jakieś promocje, które realizuje się za pośrednictwem kasjerki, itp.).
Wybija godzina 8.00. Otwieramy sklep. Kasjerka siedzi przy kasie i jest gotowa do pracy. I tu najcześciej popełniany jest 1 z Grzechów Głownych.
1wszy klient.
Skasowane zostały 2 bułki, 1 woda 500 ml, i batonik.
Klient podaje 100 zł...
Jakoś wydane, w kasetce na razie są jeszcze jakieś banknoty.
2gi klient.
Jakiś twarożek, bułka, pomidor, soczek.
Kasjer otrzymuje 100 zł...
Zaczyna być źle, bo banknotów coraz mniej, nie wspominając o bilonie.
Grupka dzieciaków kupująca sobie coś do szkoły.
Lecą chipsy, chrupki, coca cola, woda, dropsy i tym podobne.
Każde z osoba. I każde daje po 20 zł...
Kasjer myśli "dobra, mam mało w bilonie, ale za to 20 zł po kilka sztuk".
Kolejny klient kupuje wędlinę, chleb i kilka innych drobiazgów.
Da albo 50, albo 100 zł. No i jeszcze przecież trzeba wydać w bilonie.
I tak kasjer musi kombinować cały dzień, by uzbierać wystarczającą ilość gotówki w odpowiednich nominałach, by móc wydawać resztę.
8 godzin, każdego dnia, każdego miesiąca.
Są klienci, którzy czują się jak superbohaterowie ratujący życia i damy z opresji, gdy z drobnych dadzą końcówkę 1 gr i tym podobne nominały, podczas gdy kasjera to naprawdę nie ratuje, bo i tak nie będzie miał tych 19,90 zł do wydania.
Są jeszcze tacy, którzy mają drobne w portfelach, ale nie chce im się liczyć i łatwiej jest wyciągnąć to 100 zł (czasami 200 zł . Na szczęście 500 zł jeszcze mi się nie trafiło).
Drodzy klienci. Kasjer to nie menncia państwowa. Nie produkuje monet i banknotów pod ladą.
Słysząc uwagi typu "jak to pani nie ma drobnych, przecież pani powinna mieć drobne" ręce i nogi opadają. Jak mam mieć drobne, skoro cały czas dostaję 100 zł? Pada inna strofująca mnie uwaga. "Nie może kierowniczka pani rozmienić pieniędzy?". Otóż owszem, nie może. Z różnych powodów. Głównie ze względu na czas. To trochę by trwało. To zawsze trwa choćby przez wzgląd na to, że:
a) wezwanej kierowniczce / kierownikowi zajmie trochę czasu, nim rzuci co robił by do mnie przyjść i dowiedzieć się, czego potrzebuję.
b) kiedy już wezwany wie, co potrzeba, musi pokonać pewną drogę do sejfu, gdzie są pieniądze (a nie zawsze dostępne są potrzebne nominały).
c) kolejny raz, ta sama droga do przebycia, z jakimiś drobniejszymi pieniędzmi, następuje wymiana i praca rusza dalej.
Czas jest tu kluczową kwestią. Kolejki się powiększają tak samo jak niecierpliwość kolejnych osób w kolejce.
A czy to moja wina?
Wielu klientów uważa, że tak.
W ten sposób, po 8 godzinach siedzenia i modlenia się o drobne (czasami się udaje, czasami nie), przychodzi czas na rozliczenie i do domu.
Przez resztę dnia staram się nie myśleć o pracy. Odpoczynek psychiczny jest tu konieczny, bo gdy połączymy ze sobą pozostałe Grzechy, dzień kasjera może wydawać się koszmarem.
Ale o reszcie Grzechów będzie następnym razem.